Eleonora




Eleonora od zawsze mówiła, że miłość jest niepraktyczna. Ona, w przerwach pomiędzy jedną kawą, a drugą, zawsze mówiła dużo i zazwyczaj o tym, jako bardzo chwali się bycie samemu. Pomiędzy jednym przystankiem kolejowym, a drugim wygłaszała swoje mowy o niezależności i sile kobiecej natury. Gdy właśnie nie próbowała zbawiać świata, chadzała ze mną po parkach i swym stanowczym głosem, próbowała wmówić mi jak bardzo nie potrzebuję wyczekiwać telefonu od tej jednej osoby, że nie mam potrzeby by przygotowywać komuś śniadania, że wcale nie chce zamartwiać się tym, jak będę musiała upiąć włosy na sobotnią kolację w drogiej restauracji, a moje włosy od zawsze należały do tych najgorszych, co to najlepiej wyglądają schowane pod czapką, a według Eleonory był to doskonały argument do tego, że mimo wszystko powinnam zaakceptować swoją samotność. Jednak ja tego nie potrafiłam. Moich włosów praktycznie mogło by nie być, albo mogłyby przypominać gniazdo dzikiego ptaka, a ja jednak nadal szukałabym kogoś, dla kogo mogłabym choć trochę starać się by wyglądały lepiej. Argumenty Eleonory zazwyczaj nie miały dla mnie sensu. Tak samo jak dla niej, noszenie sukienek, malowanie paznokci czy noszenie butów na wysokim obcasie- bo było to niepraktyczne.
Eleonora twierdziła, że nigdy nie była zakochana. Kiedy właśnie zastanawiałam się czy większe sprzężenie w połączeniu z wodą wywoła  toster czy suszarka, ona opowiadała mi jak to wiele nieszczęść oszczędziła sobie i swoim znajomym nie przechodząc najgorszego okresu dorastania. Mnie nieszczęście to łapało zazwyczaj raz na rok, czasem trzymało dłużej, a młodzieńcza głupota powinna mnie już raczej opuścić. Jednak nie opuszczała, a im byłam starsza nasilała się jeszcze bardzie.
Eleonora była tą kobietą, która zawsze nosi telefon przy sobie i odbiera  nawet od numerów nieznanych. Była tym wiecznie biegającym typem co ma więcej spraw do załatwienia niż czasu wolnego, co ma tą dziwną wizję zbawiania świata. Dlatego, jak się usprawiedliwiała: nie miała czasu na miłość. Ja chodziłam wtedy sama po mieście przeglądając się w witrynach sklepowych i zastanawiając się, dlaczego nie mogłabym robić tego z kimś, a do tego trzymać go za rękę? Eleonora,  śmiała się wtedy mówiąc, że się dłonie szybko pocą i to pewnie dziwne uczucie, porównywalne do trzymania ciepłego śledzia. Stwierdziłam, że ciepły śledź musi być obrzydliwy- tak jak miłość -dodała. Ja później śmiałam się z niej wiele razy, że nie miała racji, gdy chodziłam na kawę z pisarzem, spotykałam się w centrum handlowym z nauczycielem, romansowałam internetowo z Holenderskim lekarzem, chodziłam do parku z muzykiem. Eleonora śmiała się ze mnie, że wybieram złe zawody jeśli chodzi o kogoś na dłuższy związek. Tak samo jak ja brzydziłam się ciepłymi śledziami tak ona nie lubiła zawodów artystycznych- gardziła nimi jak najgorszą zarazą, twierdząc, że są niestabilni emocjonalni i nie można na nich polegać.
Eleonora walczyła z niesprawiedliwością lecz już nie tak zawzięcie jak kilka miesięcy wcześniej,  a ja powoli zaczęłam zajmować się rzeczami bardziej przyziemnymi. Powoli kończyłam studia, znalazłam pracę w kwiaciarni. Było dobrze, tylko czasem, przy bukietach weselnych, zastanawiałam się, czy kiedyś przyjdzie mi uwinąć taki dla siebie.  Nie przyszło dość długo. 
Kiedy ja zastanawiałam się nad założeniem własnej kwiaciarni, Eleonora przyjechała do mnie pierwszy raz w sukience, z przestrachem zauważyłam pomalowane na bordowo paznokcie, lecz uspokoił mnie widok jej normalnych, nieco babcinych płaskich butów z kokardką. Kiedy zapytałam się o powód tej zmiany, Eleonora zaśmiała się tylko i zaproponowała mi kolejną kawę. Ja wtedy przestawałam ją pić, bo podobno szkodziła bardzo na serce. Miałam w planach dość długo żyć.
Moje mieszkanie zostało zalane przez sąsiada z góry. Sufit przeciekał, a woda leciała prosto na moją biblioteczkę. Wszystkie książki zbierane przez lata zostały zalane, a mi przez zwykłe lenistwo nie chciało się samej ich wszystkich suszyć, więc zadzwoniłam do Eleonory, niby pod pretekstem zwykłego spotkania, bo przecież dziewczyna zawsze miała naturze zbawiać świat, nawet jeżeli tym światem były tylko moje książki. Eleonora nie odebrała telefonu. Raz, drugi trzeci. Oddzwoniła kiedy ja właśnie suszyłam ostatni tomik poezji. Nie miała czasu. Pochwaliła się, że poznała Marcina- podobno przyjemnego i zabawnego mężczyznę- malarza, jak na złość abstrakcyjnego. Zaprosiła mnie na jego wystawę- nic nie zrozumiałam, ale co ja miałam rozumieć, byłam tylko zwykłą kwiaciarką.  Po tej pożal się Boże wystawie, Eleonora z całym swoim inwentarzem oznajmiła, że się zakochała. Ja oznajmiłam, że chyba się śpieszę- muszę jeszcze złożyć zamówienie do hurtowni na białe róże. Dodałam tylko, że miłość jest niepraktyczna. 




Ja od siebie dodam tylko, że miłość jest niepraktyczna. 
Tak wróciłam.
Tak Żyję.
Nie, nie obiecuję, że na zawsze.

Komentarze

  1. Hej :)
    Eleonora to hipokrytka, a ja nie lubię hipokrytów. Ale powiem Ci, że jak dla mnie miała rację... Miłość jest cholernie niepraktyczna - zaślepia i ogłupia umysł. I nie mam na myśli zakochania, bo ono jest jak klapki na oczy...
    Ale życie zrobiło w konia Eleonorę! Trochę to śmieszne, ale tylko trochę, bo mnie też :P
    Fajnie, że jesteś :D
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. O kurczę, kajam się, kajam, że nie przeczytałam tego i nie skomentowałam wcześniej! Jakimś cudem umknął mi ten świetny tekst, ale na szczęście zorientowałam się i oto przybywam!
    Opowiadanie urzekające, domyśliłam się ostatecznego zakończenia, ale puenta bardzo fajna, ludzka hipokryzja ukazana z wdziękiem, a całość lekka, zabawna, lekko ironiczna, sprawnie napisana, płynęło się przez tekst. No cóż, miłość może i jest niepraktyczna, ale dopada nawet najbardziej opornych! :D
    Pozdrawiam ciepło!
    P.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty